Instagram -->

środa, 30 lipca 2014

Matka Pauka Pokorna


Chyba najgorzej jest być matką po raz pierwszy. Wszystkie matki, które mają więcej niż jedno dziecko tak krzyczą, więc coś musi być na rzeczy. Potem jest łatwiej, potem wiele rzeczy się już zna, wiele się wie. Nie lata z każdym smarkiem do lekarza i nie słucha bezmyślnie wszystkich rad matek, babć i niekoniecznie najmądrzejszych poradników. Jak sobie pomyślę, ile głupot popełniłam (popełniliśmy razem) to wstyd mi wobec samej siebie.


Co absolutnie zrobię przy następnym dziecku:

1. Zamiast czytać książki o ciąży przeczytam i wykuję na blachę "Język niemowląt" Tracy Hogg (zrobiłam to, gdy Miła miała około 4 miesiące, a ja byłam umęczona na amen jej nie spaniem w dzień). Droga Młoda Matko! To (moim zdaniem) jedyna słuszna lektura (przeczytałam kilka takich poradników), po której nie warto czytać nic innego.

2. Obłożę się gadżetami (oj, tak!). No może bez przesady, jednak z Miłką zdecydowanie olałam różne sprzęty jak np. laktator. Gdy potrzebowałam odciągnąć mleko Marcin poleciał do apteki i kupił taki prymityw, że jakbym zrobiła zdjęcie to chyba nikt by nie uwierzył, że coś takiego jest jeszcze w sprzedaży. Ból przy odciąganiu pokarmu był kosmiczny, a ja ciągle myślałam, że to wina niedostosowanych brodawek a nie ch...wego sprzętu. Potem pożyczyłam laktator od kuzynki i szczęka mi opadła, jak poczułam, że to może być nawet przyjemne... Przy następnym dziecku zafunduję sobie laktator wszystkomający. Oprócz tego samomyjące (?) butelki, czujnik oddechu, a może nawet WHY CRY jak będę miała takie widzimisię. Generalnie wszystko, co w rzeczywistości może choć trochę ułatwić życie. Wcześniej wyrzekłam się wielu rzeczy (że to zbędny balast i naciąganie młodych matek przez producentów takich wynalazków - częściowo tak jest, dlatego trzeba zastanowić się nad wyborem gadżetów), a mogłam ukrócić swoje cierpienia.

3. Do "porodowej" torby wpakuję smoczki (kilka z różnymi końcówkami). Nasłuchałam się dobrych rad, a chcąc być mądrą dziewczyną postanowiłam wziąć do serca uwagi starszych, bardziej doświadczonych kobiet i nie chciałam przyzwyczajać dziecka do smoczka... Większej głupoty zrobić nie mogłam. Efekt był taki, że wydawało mi się, że nie mam pokarmu (Miłka nie chciała spać w dzień), więc dokarmialiśmy ją butelką (nadal nie spała, tylko przy cycku lub bujana na rękach), a w rzeczywistości ta mała poczwarka miała wielką potrzebę ssania. Jak ją przyzwyczaiłam do smoka to w zasadzie problemy ze spaniem w dzień zaczęły mijać. Ile bym sobie nerwów odjęła nie słuchając tej i tym podobnych rad. Teraz jak mi ktoś coś radzi - przytakuję, bo nie chce mi się dyskutować, a potem robię swoje ;).

4. Kupię wygodny fotel do karmienia. Niezależnie czy karmisz piersią, czy butelką super ważna jest pozycja w jakiej siedzisz (ja siedziałam na dość wysokim łóżku, oczywiście zgarbiona). Problemy z kręgosłupem, jakich możesz się nabawić nie są warte oszczędzania na fotelu. Musi mieć podłokietniki, włóż pod plecy wygodną podusię i rozkoszuj się widokiem, jak dziecko pięknie je.

5. Kupię nosidełko ergonomiczne lub chustę (wydaje mi się, że to pierwsze będzie szybsze w obsłudze). Chustę chciałam już przy Miluszku kupić, ale zostałam uraczona pięknym, mięciutkim, zajebiście wygodnym (dla mnie i wydawało mi się, że dla dziecka też) nosidełkiem. Zaufałam, że dostałam wspaniały prezent. Nosiłam w tym dziecko po 3 (?) miesiącu - raz częściej, raz rzadziej. Po prawie roku, gdy nosidło dawno poszło w niepamięć natrafiłam na zdjęcia pokazujące jak powinno wyglądać ułożenie nóżek w takim nosidle i się załamałam. Co prawda nie widzę u Miłki odchyłów od normy (tylko która matka takie widzi u swojego dziecka?), jednak wybieram się z nią do ortopedy, żeby potwierdził, że z nogami mojej pięknej bestii jest wszystko w porządku.

6. Zrobię dokładną listę prezentów. Wszyscy i tak je przynoszą. Kupują grzechotki, gryzaczki, wiszące zabawki, a co gorsza - ubranka. Dostałam ich całe góry, tych nowych i tych używanych. Z tych kilku gór odrzuciłam ponad połowę (z tych używanych - tych nowych było szkoda). Z tej połowy koniec końców używałam kilka ciuszków w kółko, bo okazało się, że są praktyczniejsze od reszty. Dostałam stosy sukienek i dziwnych rampersów (wtedy nie wiedziałam jak to się nazywa), a i tak ubierałam ją w bodziaki. Potem trzeba to wszystko wyprać, co gorsza - wyprasować i jeszcze lepiej - gdzieś pomieścić. Dziecko rośnie w okamgnieniu - trzeba to komuś dać. Chcesz sprzedać - matki kupiłyby najchętniej wszystko za 2 zł i jeszcze się targują i masz dość zawracania sobie dupy sprzedażą. No dobra, to komu to oddać za darmo? Najlepiej koleżance. Ale wszystkie rodzą synów, a Ty masz wszystko różowe, bo przecież ludzie innego koloru nie widzą w sklepie jak kupują coś dziewczynce. Więc trzeba zawieźć na PCK, bo te kosze co stoją koło bloku to gdzieś na lumpy na wschód wiozą, a nie dla potrzebujących. Magazynuj to potem w piwnicy, w pudłach, zakop się w tych różowych łaszkach i umrzyj. (Happy end jest taki, że moja sąsiadka zaszła znów w ciążę i będzie to dziewczynka, więc rzeczy zniosłam dwa piętra niżej i jest mi o kilka pudeł lżej na sercu!)

Do tych 6. Wielkich Postanowień pewnie w międzyczasie dojdzie z 60. nowych. Może jednak któraś z przyszłych matek weźmie sobie do serca choćby jedno i w jakiś sposób ułatwi sobie życie.
Na zakończenie poematu wklejam super foty mojej cudnej córki ze mną we własnej osobie i naszą miłością na pierwszym planie (full romantic). Bardzo na temat ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz