Instagram -->

wtorek, 22 września 2015

Dziwna jestem. Dziwna jesteś. Dziwny jest ten świat.


Kiedy Miłka się urodziła marzyłam o tym, żeby miała już miesiąc, żebym się przy niej czuła pewnie, żeby karmienie piersią szło nam sprawnie. Jak dziś pamiętam to uczucie strachu przy ubieraniu tej kruszyny (choć przy urodzeniu miała ponad 4 kg, położne mówiły, że największa na oddziale, ale co one wiedzą!) 

Kiedy miała miesiąc marzyłam, żeby była bardziej kontaktowa, żeby się już uśmiechała...

Kiedy zaczęła się uśmiechać marzyłam o tym, żebym ją mogła z tego mojego czwartego piętra znosić na biodrze, a nie na przedramieniu. Razem z wszystkimi tobołami, które musiałam ze sobą zabrać znoszenie dziecka na boku wydawało mi się zbawieniem...

Kiedy mogłam już ją nosić na biodrze, zaczęłam marzyć, żeby w końcu przespała całą noc...

Kiedy przespała pierwszą, całą noc, chciałam, żeby już chodziła...

Jak zaczęła chodzić, marzyłam o tym, żeby zaczęła mówić...


Kiedy zaczęła mówić, marzyłam, żebym mogła pójść na plac zabaw i usiąść na ławce, bez biegania za nią...


W międzyczasie zamarzyłam sobie, żeby potrafiła zająć się sama sobą w domu dłużej niż minutę, przy czym, żeby tym zajęciem nie były bajki...

Marzenia się spełniają. Moja córka biega, je samodzielnie, bawi się pięknie na placu, potrafi zająć się sobą w domu, przesypia noce (na urlopie spała nawet do 8:00-8:30), można z nią pogadać...







Tylko czasem przyjdzie taki wieczór, kiedy z czeluści twardego dysku wyskoczy mi zdjęcie Miłki sprzed dwóch lat i wtedy siedzę jak zamurowana, ściska mnie w gardle, a łzy, jak grochy wielkie, same z oczu wychodzą. Bo nie pamiętam już jej w wersji mikro i tak bardzo chciałabym, choć na kilka sekund cofnąć czas...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz