Mieliśmy taki plan, że w święta się zaszyjemy gdzieś w górach i będziemy udawać, ze nas nie ma. Z dala od nerwówki związanej z wywracaniem domów do góry nogami i robieniem hipergruntownych przedświątecznych porządków, szału konsumpcjonizmu, stawania na rzęsach w kuchni, żeby ze wszystkim zdążyć i żeby zrobić sto pięćdziesiąt potraw, gdzie i tak przy drugim daniu ja już wymiękam, z dala od stanowisk z karpiami i wszędobylskiego hohoho.
Taki mieliśmy plan! Ambitny, na pohybel! Narażając się na obrazę wszystkich prababć i pradziadków! Oczywiście plan legł w gruzach.
Okazało się, że obie babcie planują wpaść do Polski na święta. No to jak tu wyjechać, skoro tak rzadko się widujemy? I wiecie co? Wcale mi nie jest przykro! Strasznie się jaram! Bardzo się cieszę, że przyjadą, bo obie te kobiety to fajne babki! I już się nie mogę doczekać świąt, tego zgiełku, tego szaleństwa zakupów przedświątecznych, kupowania prezentów, pakowania prezentów, dostawania prezentów! Chcę nalepić 1500 uszek i 5000 pierogów, chcę upiec najlepsze ciasto na świecie i ugotować korzenny kompot! Będą pierniki, choinka, światełka, moje dziecko w pięknej sukience, będzie polsko, będzie amerykańsko, będą kolędy i wszędobylskie hohoho!
No sami powiedzcie, czy mnie nie porąbało?
PS. Na zdjęciu Miłka półroczna :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz