Instagram -->

piątek, 13 marca 2015

W poszukiwaniu Kaczej Kałuży.



Padło hasło: Radunia w Dzień Kobiet. Ooo tak! Leży mi ten pomysł jak nic innego, w końcu jak Dzień Kobiet to fajnie go spędzić po babsku. (Czymkolwiek jest ta Radunia...)

W sobotę wieczorem, kiedy zmęczona padłam na kanapę przeszło mi przez myśl, żeby wszystko odkręcić i odwołać. Ale potem sobie pomyślałam: o nie, moja droga! trzeba ruszyć dupsko, bo niedługo koleżanki będziesz widzieć już tylko na zdjęciach profilowych, a zamiast mówić pełnymi zdaniami zaczniesz gugać jak bobas. 

Spakowałam więc plecaczek i ruszyłyśmy pod Ślężę (aha, zapomniałam dodać, że Radunia to szczyt obok Ślęży). Piękna, wiosenna pogoda sprzyjała świetnemu nastrojowi, ciesząc się swoim towarzystwem czerpałyśmy garściami z pięknych okoliczności przyrody. Celem naszym było znalezienie Kaczej Kałuży i dokonanie rytualnej ablucji (znaczy się miałyśmy się rytualnie obmyć). Po co? Głęboko wierzymy, że wytarzanie się w tej kałuży zahamuje pogłębianie się naszych zmarszczek :D. Zresztą nie ważne po co, był Dzień Kobiet i miałyśmy prawo nawet rytualnie natrzeć się gównem wielbłąda i nic nikomu do tego! ;)

W drodze postanowiłyśmy zrobić sobie pamiątkową fotę przy głazie. Ania wyciągnęła mini statywik i zaczęła go ustawiać. Wtem zza zakrętu wyszła grupka turystów, zupełnie takich jak my (no może średnia wieku była nieco wyższa), z tą różnicą, że szli bez butów - zupełnie boso!

- Dzień dobry! - zagaiłyśmy. - Czy zechcą nam państwo cyknąć fotę pamiątkową przy głazie?
- Oczywiście. - jedna z turystek przejęła aparat i zaczęła się z nim gimnastykować, ponieważ chciała zrobić kilka zdjęć z różnych perspektyw, abyśmy miały w czym wybierać. Na prawdę bardzo mili turyści, tacy zresztą nie należą do rzadkości na górskich szlakach.
- Proszę państwa! Początek marca, a wy boso? Tell me why?
Zaczęli tłumaczyć: a bo to zdrowo, a bo to fajnie, a bo to zimno wcale nie jest, a bo to, a bo tamto.

Długo nam tłumaczyć nie musieli, przecież musiałyśmy spróbować! Buty do rączki i jazda! Co z tego, że piździ, mokro, kałuże, że na kamole trzeba uważać, iść ostrożniej? Grunt to bunt, prawda? Jeśli można coś zrobić inaczej to właśnie tak to trzeba zrobić, na pohybel.

To Ślęża, widok z Radunii.

Mówiłam - szłam boso.
Zresztą nie ja jedna.
Leżałam na polanie, pod drzewem, na plecaku. Z tej perspektywy miałam świetny widok na:
Uradowane koleżanki: Alicję i Irenkę.

Uradowaną koleżankę Anię.
Oraz nasze piękne polskie PALMY. No powiedzcie, że zmyślam!


Do domu wróciłam, kiedy jeszcze moje dziecko nie spało (czyli nie tak późno), ale za to z drapaniem w gardle (o czym przyznałam się Marcinowi po jakimś czasie, jak również o tym, że chodziłam boso po górskim szlaku zimą). Jako, że właściwie od miesiąca ciągle coś mi dolega to stwierdzam, że niezbyt mądrym pomysłem był bosy spacer (chociaż stópki wymasowane miałam, że hej!). Zrzuciłam całą odpowiedzialność na barki młodości, która przecież ma swoje prawa i musi się wyszaleć [sic!]. Postanowiłam uporać się z problemem sama.

I zaparzyłam sobie TO: 

- ok. 4 cm startego imbiru
- posiekany pęczek natki pietruszki
- pół cytryny wyciśniętej 
- łyżka miodu

Zalałam to bardzo gorącą wodą (ok. 1 litr), ale nie wrzątkiem (jakoś mam przeświadczenie, że wrzątek wszystko wyparza i zabija to, co napotka na swojej drodze - zło i dobro jednocześnie). Poczekałam ok 10 minut i sączyłam cały wieczór. Właściwie codziennie przez 3 wieczory, chociaż gardło przestało mnie boleć jeszcze w niedzielę, zanim wylądowałam w łóżku. 

Postanowiłam zaprzyjaźnić się z imbirem na wieczność, bo robi mi dobrze i na efekty nie trzeba długo czekać. A poza tym polubiłam jego specyficzny smak.

Jaki morał płynie z tej historii? 

Jeśli kiedykolwiek przyjdzie Wam do głowy chodzić boso zimą w górach nie zapomnijcie w drodze powrotnej do domu kupić imbir. Dla zdrowotności, profilaktycznie, dla smaku oraz na wszelkie zło, czyhające za rogiem (niczym ci bosi turyści).

Jestem psychofanką takich kombo-napojów.




10 komentarzy:

  1. Miałaś super dzień i co tam bolące gardło! Napój bomba. A czy możesz dać jakiś przepis na kawkę dla Miłki? Czy już o tym było tylko przegapiłam? Bo mniemam, że nie jest to zwykła Inka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest Inka rozpuszczalna właśnie - tylko ja robię z pół łyżeczki, trochę wrzątku i spieniam jej mleko bez laktozy do tego (w tej piance cała frajda). Miłka jak za dużo laktozy przyjmie to zaraz wychodzi na skórze. :)

      Usuń
  2. Kurde też chciałabym taką ekipą gdzieś prysnąć :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. 'Zresztą nie ważne po co, był Dzień Kobiet i miałyśmy prawo nawet rytualnie natrzeć się gównem wielbłąda i nic nikomu do tego! ;)' I prawie oplułam kawą laptopa, dzięki... hahahah ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ależ proszę, mam nadzieję, że masz ubezpieczenie na laptopa :D

      Usuń
  4. haha zapamiętam poradę :-) a pomysł na wyprawę super!

    OdpowiedzUsuń
  5. Pozazdrościć tak spędzonego dnia! A w takim chodzeniu boso można znaleźć mnóstwo przyjemności. Pamiętam jeszcze z czasów harcerstwa. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się to na prawdę podobało! Bardzo przyjemne uczucie, tylko trochę za wcześnie po chorobie byłam, żeby tak harcować ;)

      Usuń
  6. Ale fajny post :) Taka wyprawa to jest coś! Haha, ale żeby na boso?! Moja babcia zawsze mawiała " A ja na złość odmrożę sobie uszy" :) Nie ma jak młodzieńczy bunt.

    OdpowiedzUsuń