Jeśli mogę powiedzieć o sobie coś dobrego to na pewno to, że jestem laską z jajami, do tańca i różańca. Można mi się wypłakać w kołnierz, choć zwykle nie trwa to długo, bo będę robiła wszystko, żeby zapłakańca podnieść na duchu i rozbawić. Choćbym miała zrobić z siebie pajaca.
Uwielbiam się śmiać, także z siebie, co zapewne zauważyłyście czytając moje posty. Są jednak rzeczy i tematy, z których się nie śmieję nigdy i nigdy z nich nie żartuję, ponieważ uważam je za (ujmijmy to delikatnie) wysoce niesmaczne.
Sztandarowym tematem, z którego nie robię sobie żartów jest śmierć bliskich i choroba dziecka.
Marcin raz zasłonił się wymyślonym przeziębieniem Miłki po to, żeby wymigać się od jakiegoś spotkania. Byłam świadkiem tej rozmowy telefonicznej i widziałam, jak robi się czerwony ze wstydu już w momencie, kiedy wypowiadał to kłamstwo. Było mu głupio przed samym sobą, wiedział od razu, że źle zrobił i więcej tego błędu nie popełnił.
Znam jednak osoby, które z pełną premedytacją wykorzystują rzekome choroby dziecka do wszelkiego rodzaju wymówek. Ba! Słyszałam o takiej, która potrafiła windykatorowi skłamać, że jej dziecko ma nowotwór i dlatego nie spłacają z mężem zaległości (!!!).
Jest to w moim odczuciu najbardziej ohydna i obrzydliwa forma kłamstwa. Nie wiem jak nisko musiałabym upaść, żeby użyć takiego kłamstwa w obronie własnej dupy.
Dlaczego właściwie uważam, że z takich rzeczy się nie powinno żartować?
Nie jestem przesądna, ale wierzę w moc przyciągania. Życie jest przewrotne i pewnych rzeczy nie powinno się wypowiadać na głos, ponieważ mogą do nas przyjść ("marzenia się spełniają").
Przy każdej okazji życzymy sobie nawzajem tych samych rzeczy: długiego życia w zdrowiu. Całą ciążę modlimy się: oby tylko było zdrowe. Za każdym razem powtarzamy, że nie kasa, a zdrowie nasze i naszych bliskich jest najważniejsze. Tego jednego pragniemy w rzeczywistości najbardziej, bo na prawdę tylko to się liczy. Wszyscy o tym w głębi duszy wiemy. A jednak zawsze znajdzie się jakaś persona, która będzie z tego zdrowia kpić. Dla mnie to tak, jakby życzyć choroby swojemu dziecku, albo śmierci swojej ciotce.
Czy Wy też macie podobne odczucia w tym temacie?
Myślę dokładnie tak Ty!
OdpowiedzUsuńNa szczęście wcale tak nie jest, znam osoby, które zaslaniają się nieistniejącą chorobą dziecka, czy śmiercią ciotki i nic się nie dzieje. Żeby się nic nie działo trzeba mieć odpowiednią konstrukcję myślową, bo masz rację, że podobne przyciąga podobne. Jeżeli ktoś bezwiednie to robi, pewnie mu nic nie grozi - gorzej jak ktoś tak zrobi i już, jak i po dręczy go sumienie, wtedy może przyciągnąć zło. Różni ludzie, różne zachowania. Standard człowieczeństwa.
OdpowiedzUsuńNo pewnie, że tak nie musi być, ale po co kusić los?
UsuńRównież nigdy z tego nie żartuje. Wierzę w karmę. Są tematy, których nigdy nie wolno wypowiadać na głos. Wg mnie.
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię kłamstw i żartów z tego powodu.
OdpowiedzUsuńA już szczególnie nie lubię zwrotu "wyglądasz jakby ci ktoś umarł" - żebyś kiedyś, cholera, nie trafił akurat, jak faktycznie komuś umrze bliska osoba. Bo możesz dostać w pysk.
Dobrze, że to poruszyłaś! :*
dla mnie owe tematy to swoiste "sacrum" - tego się werbalnie nie rusza i basta!
OdpowiedzUsuńNie wierzę w czary mary, ale wierzę w przyczynę i skutek, czyli Karmę. Wszystkie nasze czyny są jak domino, pchają kolejne klocki by do nas powrócić. Oczywiście nie w tej samej formie.
OdpowiedzUsuńZałóżmy, że kogoś pobiłam, ta osoba leży w ciężkim stanie w szpitalu. Codziennie przychodzi do tej osoby matka i opiekuje się nim. Niestety nie udaje się uratować poszkodowanego. Matka jest tak zdruzgotana, że nie ma siły na normalne życie. Załamuje się i popada w depresję. Następnie popełnia samobójstwo. Jej najlepsza przyjaciółka nie może się po tej stracie pozbierać. Chodzi do pracy, ale myśli nie dają jej spokoju. Okazuje się, że jest to przedszkolanka mojego syna, która zmotłochana problemami, nie zauważyła jak młody spadł z biurka i złamał sobie rękę.
To oczywiście schemat skrócony, ale ja wierzę, że każde nasze działanie, słowa potrafią złą karmę nieść tysiące kilometrów, żeby do nas wrócić.
Zanim zostałam mamą, bardzo dużo nasłuchałam się o tym, że rodzice mają zwyczaj "zasłaniania się" dzieckiem - bo to świetna wymówka. Nie zawsze chorobą, ale zmęczeniem, ząbkowaniem, "a bo dziś marudny" itp. Obiecałam sobie, że ja tak nie będę - chociaż oczywiście czasem jest taka pokusa. Zmyśloną chorobą nie wymówiłabym się nigdy, są pewne tematy, które traktować należy poważnie - życie i zdrowie są w tej grupie. Też uważam, że to kuszenie losu...
OdpowiedzUsuńJeśli Miłka faktycznie jest chora, albo daje popalić to nie mam żadnych skrupułów, żeby się "wymigać" od czegoś. Ale wymyślanie chorób to gruba przesada...
UsuńJeśli jest taka realna potrzeba, to nawet nie nazwałabym tego wymigiwaniem się. Ja się przyznaję, że często samej mi się nie chce i przez mysl przebiega mi pomysł, żeby powiedzieć, że Młody dziś ma gorszy dzień, mimo, że tak nie jest. Ale szybko przywracam się do porządku.
UsuńJuż po pierwszych dwóch akapitach pomyślałam dokładnie to, co napisałaś dalej - że to jakby prowokowanie losu i ściąganie na siebie tego, co się powiedziało.
OdpowiedzUsuń