Instagram -->

piątek, 25 lipca 2014

"W" stanęło do góry dnem i udaje, że jest "M". M jak Matka.

Teoretycznie masz 9 miesięcy na oswojenie się z tematem macierzyństwa. W praktyce odpada pierwszy trymestr, bo przy dobrych wiatrach na początku 2. miesiąca dowiadujesz się o swoim stanie. Mogłaś wcześniej podejrzewać, ale zwalałaś winę na stres, przeziębienie, zmianę klimatu na urlopie, poza tym nie pamiętasz dokładnie kiedy była ostatnia miesiączka i w zasadzie to chyba powinna przyjść za dwa dni.
Potem zastanawiasz się, czy nie masz jakiejś choroby (nadżerka, stulejka, cokolwiek?), więc idziesz do ginekologa zasięgnąć opinii, bo na pewno to jakiś guz w jajniku, bo coś ostatnio pobolewał. Tymczasem pani ginekolog przy badaniu USG pokazuje Ci na monitorze jakąś plamę, w środku której coś się rusza. "Jest pani w ciąży, a to serduszko."

Po zejściu z fotela ledwo włożyłam majtki (miałam nogi z galarety). Coś mi jeszcze powiedziała o jakichś badaniach, o jakiejś wizycie, jakimś terminie (terminie czego? porodu? jakiego porodu? jaka ciąża?), ale jechałam już na zerwanym filmie, nie bardzo cokolwiek pamiętam. Za drzwiami gabinetu czeka jeszcze nic nie wiedzący przyszły tatuś. Wyszliśmy z przychodni i dopiero wydusiłam z siebie: "strzeliłeś gola". Radości końca nie było (radości przyszłego taty). Radość przyszłej matki przyszła parę tygodni później. Dobrych parę tygodni. Chcieliśmy mieć dziecko - to nie ulega wątpliwości, jednak tak bardzo nie musieliśmy się o nie starać, że jak przyszło co do czego byłam w głębokim szoku.

"W" stanęło do góry dnem i udaje, że jest "M". Oj, nie udaje...

Teoretycznie masz 9 miesięcy na oswojenie się z "M jak Mama". A potem pojawia się dziecko i zastanawiasz się, kiedy ten czas na oswajanie minął? Czy jestem gotowa  mówić o sobie "mama" (kogo to obchodzi?)? Potem czekasz, aż ta mała kobieta skończy miesiąc (żeby była bardziej kontaktowa), trzy miesiące (żeby można było z nią pójść na basen), pół roku (okazało się, że w naszym basenie jest za zimna woda dla trzymiesięcznych bobasów), żeby sama usiadła, popełzała, przeraczkowała, potem modlisz się, żeby te zęby w końcu wyszły (u nas dopiero w 11. miesiącu, więc były takie modlitwy), wyczekujesz pierwszych kroków (potem jesteś świadkiem jak dziecko stawia pierwsze kroki w stronę sąsiadki, a nie w Twoją...). Chwilę potem kończy rok, a Ty ryczysz jak bóbr oglądając zdjęcia sprzed roku (jak ten czas zapier...!!!).

No i kto by powiedział jeszcze dwa lata temu, że Pauka będzie taką zajebistą matką?
Pozdrawiam ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz