Miałam około sześciu lat, kiedy przekłuto mi uszy. Pamiętam, że babcia zabrała mnie do kosmetyczki, pani zaznaczyła flamastrem miejsca, w których będą dziurki, zrobiła "cyk, cyk" pistoletem i wydaje mi się, że samo przebijanie nie trwało dłużej niż 30 sekund.
Nie pamiętam, czy sama poprosiłam o to rodziców, czy może mi to zaproponowano i się zgodziłam, w każdym razie nie miałam nic przeciwko. Nic dziwnego: byłam już duża, większość moich koleżanek od dawna nosiły kolczyki, nie chciałam odstawać, pewnie mi się to podobało. Samego zabiegu także się specjalnie nie bałam. Powiedziano mi, że pani będzie miała taki fajny (?) pistolet i że to będzie jak ukłucie igły, a że igieł się nie boję (moja mama jest pielęgniarką, jako kilkulatka bawiłam się strzykawkami - taka patologia ;) ), to stwierdziłam, że skoro inne koleżanki dały radę, to co: ja nie dam?! Nie pamiętam, żeby mnie coś bolało po zabiegu. Wydaje mi się, że dziurki pięknie się zagoiły i w ciągu tygodnia czy dwóch zniknęło zaczerwienienie. Zero stresu. Zero traumy. Jest lans, dziecko zadowolone.
Co jest najważniejsze w tym, co napisałam powyżej?
Najważniejsze jest to, że ja tego chciałam. Druga sprawa: zostałam do tego przygotowana, psychicznie nastawiona i nikt mi nie nakręcał, że to bolesne (czyli rodzice i babcia się spisali). Byłam już "dojrzałą kilkulatką" i wiedziałam z czym się wiąże noszenie kolczyków.
...powołując się na takie argumenty jak:
- ból dziecka spowodowany zabiegiem;
- infekcje, które mogą wystąpić po zabiegu;
- fakt, że kilkumiesięczne dziecko trzeba przytrzymać na siłę, co może je przerażać.
Dlaczego te argumenty do mnie nie przemawiają?
Jak wspomniałam na moim przykładzie - przekłucie nie bolało, a codzienne dbanie o higienę ranek sprawiło, że szybko się zagoiły, a żadna infekcja nie miała miejsca. Chodzę z córką na obowiązkowe, bezpłatne szczepienia, a w tej wersji zastrzyków potrafi być więcej niż jeden na wizytę. Kilkumiesięcznej Miłki nie musiałam nigdy trzymać na siłę, jeszcze nie wiedziała o co kaman. Musiałam jedynie delikatnie przytrzymać rączkę, żeby nią nie ruszała - nie mówię, że nie płakała - ukłucie igły nie jest nigdy przyjemne. Tak na prawdę dopiero na ostatnich dwóch szczepionkach musiałam ją trzymać, bo się wyrywała (przypomnę tylko, że Miłka ma dwa lata). Nie uważam, żeby przebicie uszu kilkumiesięcznemu dziecku fundowało mu traumę, nawet jednodniową, dlatego, droga Mamo (bo nie sądzę, żeby na taki pomysł wpadł któryś z ojców) - jeśli chcesz przekłuć uszy swojej kilkumiesięcznej córce to wiedz, że nie jestem Twoim wrogiem.
Dlaczego więc nigdy nie pomyślałam, żeby sprawić córce kolczyki?
Po pierwsze: dlatego, że mi się to nie podoba. To nie moja estetyka. Kocham moje dziecko i ubóstwiam bez takiego upiększania. Jest dla mnie najpiękniejsza na świecie, kiedy biega na golaska i kiedy lata w sukience. Nie rozczula mnie widok małej dziewczynki "noszącej" biżuterię. Po prostu.
Po drugie: nie uważam, żeby to było bezpieczne. Jak w artykule: kolczyk może się poluzować i spaść lub zostać zerwany przez dziecko a następnie zjedzony (albo gorzej: może utkwić w gardle i sprawić, że dziecko się zacznie krztusić), może również zostać włożony do ucha albo nosa. Poza tym znam przypadek, gdzie podczas zabawy jedno dziecko niechcący zahaczyło o kolczyk drugiego, nadrywając ucho. Krew, ryk, wizyta na pogotowiu, nic fajnego. Dbamy o to, żeby nasze dzieci nie bawiły się drobnymi rzeczami, kupujemy bezpieczne, certyfikowane, drogie zabawki, podczas gdy dziecko nosi drobny element potencjalnie zagrażający zdrowiu i życiu cały czas przy sobie. Jak dla mnie: bez sensu. Jestem zwolenniczką ułatwiania sobie życia, a nie w drugą stronę. Nie zamierzam więc latać wokół córki niczym orbita, sprawdzając co chwilę, czy przypadkiem nie spadł jej/nie ściągnęła sobie kolczyka.
A jakie jest Wasze zdanie? Jeśli jest podobne do mojego, to wiecie, co robić. ;)
A może znacie przypadki problemów wynikających z zakolczykowania małego dziecka?
Kiedy według Was najlepiej przebić uszy dziecięce?