Instagram -->

piątek, 19 września 2014

O presji, czyli wcale nie jesteś złą matką!



Że urodzenie dziecka przewraca nasze życie do góry nogami wie każdy i dlatego większość z nas -rodziców z matkami na czele się tego boi. Żadna nowość.

Nawet jeśli dziecko jest planowane od lat, z kalendarzem w ręku "tworzone" (chciałam napisać "produkowane", ale instynkt samozachowawczy mnie powstrzymał :p), z niecierpliwością wyczekiwane. Nawet jeśli wszystko jest przyszykowane: remonty domu pokończone, pokoik urządzony, wózek stoi (jeszcze czyściutki i niezarysowany) gotowy do przemierzania kilometrów, ubranka wyprane, wyprasowane z dwóch stron (że niby tak się je dezynfekuje, nie wiedziałaś? no co Ty! ja też nie...), poukładane rozmiarami, wg. rodzaju i kolorystycznie, nawet jeśli przeczytałaś sto poradników i już doskonale wiesz co robić, znasz odpowiedź na każde pytanie i pierwszy rok życia dziecka masz zaplanowany łącznie z wprowadzaniem pokarmów stałych - zawsze jest to mniejszy lub większy szok kiedy przychodzi "co do czego". Nie, nie mówię tu o skrajnościach pt. depresja poporodowa, po prostu przy pierwszym dziecku (nie wiem jak to jest przy drugim - mówią, że łatwiej, ale o tym napiszę jak będę miała drugie ;) ) Twoje życie totalnie się zmienia nawet jeśli byłaś na to gotowa psychicznie. 

Jak teraz wspominam czas po porodzie - pierwsze tygodnie a nawet miesiące - mam wrażenie, że działałam w amoku. Szczerze mówiąc niewiele pamiętam z tego okresu i gdyby nie te tysiąc zdjęć, które robiłam telefonem nie pamiętałabym, że moje dziecko spało w dzień. Wiem, że mieliśmy z tym ogromne problemy (ze snem w dzień) i z perspektywy czasu wszystko stało się dla mnie jasne, ale wtedy nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje, że Mała nie śpi. Otóż Miłka miała wielką potrzebę ssania i przy cycku spała pięknie, a odklejona od niego budziła się z rykiem. Wystarczyło przyzwyczaić ją w pierwszych tygodniach do smoka i koniec z traumą. Tymczasem ja, matka pokorna, posłuchałam rady już nie pamiętam której bardziej doświadczonej matki - ciotki czy babci, że smoczek to zło i dziecko odzwyczai się od cycka, będzie miało krzywe zęby i nie wiem co jeszcze (może nogi?). Ile zaoszczędziłabym sobie nerwów, łez i wmawiania sobie, że jestem najgorsza matką na świecie, bo moje dziecko nie śpi w dzień i dużo płacze - koszmar. Swoją drogą przyzwyczaiłam po czasie Miłkę do smoka i problem się rozwiązał. 

Powyższą historię ze smoczkiem przytaczam, żeby pokazać jak bardzo byłam spięta i zafiksowana na "dobre rady doświadczonych matek". I nie to, żebym przestała ich słuchać, ale teraz po prostu biorę na nie poprawkę i wybieram swoją drogę. 

Patrząc na to jak się zmieniłam, albo inaczej - jak się zmieniło moje podejście do wychowania dziecka uśmiecham się sama do siebie. Na początku byłam zestresowana, spięta - wiadomo. Kiedy jedna z ciotek chciała dać Miłce lizaka jak miała niecałe pół roku to prawie wjechałam na nią czołgiem, a moje oczy strzelały laserem (akurat uważam, że miałam rację). Dzisiaj nadal zwracam dużą uwagę na to, co moje dziecko je - uważam, że odżywianie to jedna z najważniejszych kwestii w naszym życiu. Miła trzęsie się jak widzi Nutellę, ale tak samo trzęsie się jak widzi jabłko czy zupę, więc myślę, że osiągnęłam w tej kwestii sukces. 

Chodzi mi tylko o to, jak zmieniło się moje podejście. Odsapnęłam, wyluzowałam, odpuściłam i teraz jest super. I nie to, że na wszystko jej pozwalam, albo, że nikogo się nie słucham, albo mam w dupie poradniki - nie, po prostu znalazłam jakiś taki złoty środek na to, żeby nie oszaleć będąc pod tą ogromną presją wywieraną przez ludzi i media na matki. 

A jak to jest/było u Was, mamuśki? Czy czujecie presję i jak sobie radzicie/radziłyście na początku?