Instagram -->

poniedziałek, 3 listopada 2014

Mroczna seria o cieniach macierzyństwa. Baby blues.



Miłka urodziła się o godzinie 23:48 - miałam więc całą noc na odpoczynek. Nie nazwałabym tego spaniem, bo trzęsłam się z zimna (ponoć to normalne) i co chwilę przychodziła do mnie położna, żeby mnie okryć kolejnym kocem albo "przebrać" (bo przecież po operacji byłam sparaliżowana od piersi w dół).

Rano przyszła położna z dziennej zmiany i pyta mnie, czy może chcę leki przeciwbólowe. "Ale mnie nic nie boli". Przyszła kolejny raz za godzinę. "Boli już panią?" - znów pyta. "Nie. Obiecuję, że jak będzie bolało to powiem!" - odpowiedziałam. Kolejnym razem jak do mnie zajrzała to tylko jej szczęka opadła na widok mnie siedzącej po turecku na łóżku. "Przy wczorajszych bólach dzisiaj mnie nic nie boli!". Przypomnę, że cesarskie cięcie to nie jest byle zabieg, tylko poważna operacja. I to wcale nie jest tak, że chciałam zgrywać twardą i nie jest też tak, że mam bardzo wysoki próg bólu - ja po prostu byłam tak podekscytowana całą "sytuacją", że adrenalinę miałam na najwyższym poziomie. Wzięłam coś przeciwbólowego z przyzwoitości (to "coś" oznaczało jednie paracetamol, ale ja przeciwbólowe leki biorę na tyle sporadycznie, że i Apap wystarcza). 

Adrenalina okołoporodowa w ciągu doby zamieniła się na adrenalinę okołonoworodkową. 

Pamiętam pierwszy dzień. Zachwyt nad tym, jaka ona jest spokojna, że cały czas śpi. Jak bardzo się zmieniła w ciągu nocy i do kogo jest podobna. Pierwsze przystawienie do piersi, mój strach, żeby przy niej nie zasnąć i żeby zapamiętać tę chwilę na zawsze. Odwiedziny dziadków, ciotek. Łza mi się w oku kręci jak o tym teraz piszę.

A potem zaczęła się jazda. 

Płacz. Dlaczego ona płacze? Co robić? Nie mogę zejść z łóżka (w końcu zaczęło boleć). Może ma brudną pieluszkę. Wołam położną, żeby jej zmieniła pampersa (przywilej kobiet po cc, jak także to, że noworodka zabierają na noc, chyba, że nie chcesz). Wraca z dzieckiem i mówi, że miała czysto. To może jest głodna? Przystawiam do piersi, przysypia. No to jak przysypia to odkładam, bo boję się zasnąć z nią w łóżku. Odłożyć ją do łóżeczka to wyzwanie, bo ledwo daję radę się podnieść. Sama nie wiem co mnie boli, chyba wszystko. Odkładam ją, śpi. 10 minut. Płacze. Dlaczego? Przecież nakarmiłam! No to może teraz już ma brudną pieluchę? Położna znów zabiera malutką. Wraca, mówi, że czysto. Po kilku godzinach płaczu pytam: "Czy ona może się nie najadać moim pokarmem?". "Jasne, że może się nim nie najadać!". - odpowiada położna. "Jasne? Jak, cholera, takie jasne to czemu jej nie dacie butelki tylko się dziecko męczy?!" - pomyślałam. "Proszę jej dać butelkę." - powiedziałam. Huragan myśli w głowie. Złość i szczęście jednocześnie. Przyszedł Marcin, poszedł czuwać przy Miluszku, a ja mogłam odpoczywać. 

Kolejna noc, pierwsza razem. Miłka płacze bez przerwy przez kilkadziesiąt minut a ja staję na głowie co jej może być. Potem ryczę razem z nią. Do tego jeszcze współlokatorka rzuca we mnie tekstem, że moje dziecko ma charakterek. "Ty głupia dupo!" - myślę, a w rzeczywistości tylko się krzywo uśmiecham. Potem nakarmiona Miłka usypia na 3 godziny, karmienie (letnim, niepodgrzanym mlekiem - takie dostałam, nawet jakbym chciała je podgrzać to jak, na kaloryferze?), zmiana pieluchy i znów śpi 3 godziny. Tymczasem syn współlokatorki daje popis. Postanowiłam nie odbijać piłeczki.

W szpitalu leżałam już tydzień. Dół wywołany leżeniem najpierw na patologii, potem na porodówce zaczął się pogłębiać. Najchętniej bym tylko ryczała. Jest niedziela, z samego rana przychodzi Marcin i zastępuje mnie we wszystkim. Czekam na wizytę lekarza z głęboką nadzieją, że mnie dzisiaj wypuści. Wiem, że nie minęły jeszcze trzy doby, ale tak bardzo chcę być już w domu, w spokoju! Czuję jak mnie ściska w gardle i wiem doskonale, że jeśli lekarz nie da mi wypisu to będę płakać jak dziecko. Na dodatek okazało się, że mam popsute łóżko i nie potrafią go teraz naprawić, a wszystkie miejsca na oddziale zajęte.

Przyszedł lekarz. Wypisze mnie! Kocham go! Najwspanialszy lekarz na świecie! Mam ochotę go wyściskać i po stopach całować! Radości końca nie ma!

Potem było już wesoło. Marcin nieprzygotowany, że mnie dzisiaj wypuszczą poleciał do domu po rzeczy dla mnie i malutkiej. Wrócił, poszłam wziąć prysznic przed wyjściem. Ja tam się pucuję pod prysznicem, a tymczasem Marcin zmienia pieluszkę dziecku, przebiera w przywiezione ubranka, zawija w nasz becik. Wchodzi do sali położna, żeby zabrać noworodka do przebrania. "Już przebrałem." - mówi. "Jak to? Pan przebrał?" - kopara jej opadła. "W życiu nie widziałam taty, który przebrał dziecko przed wyjściem! Lecę powiedzieć koleżankom!". Od siebie dodam, że Miłka jest jego pierwszym dzieckiem i doświadczenia w obcowaniu z noworodkami wcześniej nie nabył. Po prostu ma powołanie do bycia ojcem (!!!).

Byłam przeszczęśliwa, że jesteśmy już w domu. Marcin oprowadził Miłkę po włościach. Wydaje mi się, że mój baby blues skończył się wraz z wyjściem ze szpitala (co by się nawet zgadzało z tym, co napisano tutaj), choć miałam jeszcze hormonalne odpały. I tak na przykład w pierwszym tygodniu po porodzie miałam  p e r m a n e n t n ą  i  n i e u s t a j ą c ą  ochotę na  s e k s! Co oczywiście było fizycznie nie możliwe (przynajmniej nie dla mnie, nie będę tu się zastanawiać czy są takie przypadki). Dla informacji kobiet, które jeszcze dziecka nie urodziły: dlaczego niemożliwe? Wyobraź sobie najbardziej obfitą miesiączkę życia. Już? Ok, w takim razie tak możesz mieć do 6 tygodni.

Choć pierwsze tygodnie życia dziecka wywołały u mnie szczególną mieszankę hormonów i emocji, to adrenalina trzymała to wszystko w ryzach i tylko od czasu do czasu miałam chwile słabości - wtedy leciały łzy (bo nie dam rady, bo nie mam już siły, bo muszę odpocząć). Poza tym cały czas był przy nas Marcin, który robił wszystko przy dziecku, gdyby mógł to by nakarmił piersią. U mnie nie było tak źle, wiem jednak, że może być na prawdę niedobrze, może pojawić się depresja poporodowa i wtedy warto mieć przy sobie bliskich, którzy zorientują się, że coś jest nie tak i wyciągną rękę. Warto pójść do specjalisty i dać sobie pomóc, aby jak najszybciej móc się cieszyć urokami macierzyństwa, a nie tkwić w jego cieniu.


4 komentarze:

  1. Że po cesarce zabierają młode na noc i jeszcze przewijają? Oj, to jakiś super szpital musiał być... U mnie dokładnie 10 godzin po operacji przyszła pielegniarka mnie "pionizować" po czym poinformowała że moje rzeczy już przeniesiono do sali nr 7..Podreptałam więc z młodym w wozeczku do wskazanej sali i na tym skończyła się opieka poporodowa.... Serio... 2 noce wyłam w poduszkę bo mały nie jadł a pomoc ograniczyła się do dania butelki z mm i opierniczeniem mnie, że nie umiem dziecku tej butelki podać... Eeeech, i nie było to w zamierzchłej przeszłości na prowincji tylko 3 miesiące temu w centrum Warszawy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miałam ciarki na plecach czytając Twój komentarz! U mnie jedna położna była lepsza, druga mniej przyjemna, ale generalnie opieka BYŁA. Współczuję Ci strasznie, to jakas trauma. Ja po 12 godzinach dopiero zaczęłam czuć nogi w pełni, więc nie mam bladego pojęcia jak przeszłaś na drugą salę! To jest po prostu skandal! Mam wielką nadzieję, że akcja LEPSZY PORÓD (https://www.facebook.com/lepszyporod?fref=ts) przyniesie jakiś skutek! Pozdrawiam cieplo (mam nadzieję, że baby blues już Cię opuścił...)

      Usuń
  2. Dziękuj niebiosom, że jednak zrobili cesarkę. Mi mało córki nie zabili przy porodzie w supernowoczesnym szpitalu z warunkami jak w ***hotelu... Scenariusz podobny: 43 tydzień,cewnik,oksytocyna,17 godzin skurczów co minutę,rozwarcie na 6cm (do 10 nie doszło), powiedzieli, że jak do północy nie urodzę to tną (urodziłam jakimś cudem o 23:55 na tych 6 cm)
    do siebie dochodziłam pół roku, młoda była przyduszona i nie płakała (dostała 10 punktów) a 3 tygodnie później trafiła na patologie noworodka w CZD
    Przy drugim porodzie już inny szpital, wygląda jak psychiatryk z horrorów, ale opieka cudna. Przy cesarce (bliźniaki) panie doktor nawet operacje plastyczną zrobiły "bo taką brzydką bliznę pani ma po wyrostku, poprawimy", do dzieci z 15 osób na sali w razie czego. Chłopaki w super stanie (mimo, że wcześniaki z 36 tygodnia), dużo lepszym niż córa. Dostałam ich na buziaka, potem mąż przejął jak mnie zszywali. Na pooperacyjnej od razu dostałam dzieci (sama chciałam). O 9 miałam cesarkę o 17 biegałam już po korytarzu:). Jak tak z perspektywy czasu porównam do po cesarce dochodziłam do siebie jakieś 3 dni i ból nie był taki straszny- apap wystarczał, po naturalnym porodzie przez 2 miesiące nie mogłam normalnie usiąść i cały czas byłam na przeciwbólowych, żeby móc się dzieckiem zająć...
    P.S. Trafiłam przez wpis "czas wolny matki"- uśmiałam się i od razu puścilam do męża z komentarzem -pomnóż przez 3 i doceń:)
    a teraz tak sobie tak czytam w tej "wolnej chwili"... Na pocieszenie dodam, że się da nawet z 3 maluchów ogarnąć wszystko i nawet obiad zrobić- kwestia wprawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strasznie współczuję pierwszego porodu. Znam dziewczyny, które po traumie z pierwszego rodzenia nie decydują się na kolejne dziecko. A do tego jeszcze te komplikacje. Chciałoby się wykrzyczeć lekarzowi w twarz, że przez swoje widzimisię Twoje dziecko cierpi. Mam taka głęboką nadzieję, że coś się zmieni na tych naszych porodowkach, bo jak się słyszy takie historie to brzmią jak jakiś horror. Twoja historia jest kolejnym dowodem na to, że wszystko zalezy nie od sprzętu (choć wiadomo, że ten jest mega ważny), ale przede wszystkim od ludzi, którzy Ci w tym porodzie pomagają. Ja poród wspominam ze łzą w oku (taką pozytywną), ale wcześniejszy pobyt na patologii z dreszczem na plecach, obym następnym razem trafiła od razu na porodówkę ze skurczami (tak, planujemy następne, jestem masochistką i głęboko wierzę - wg niektórych przekonan, że z następnym będzie łatwiej :P). Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń