Staram się jeść dość lekkie i zrównoważone kolacje (ostatnio). Zapominam o dżemikach, Nutelli, żółtym serze, raczej nie jem mięsa - a jeśli mi się zdarzy to najczęściej jest to pierś z indyka w postaci wędliny
(to nie to, że całkowicie zrezygnowałam z jedzenia słodkich posiłków czy mięsa, po prostu na noc trochę odpuszczam). Nie specjalnie cierpię z tego powodu, ponieważ kto jada sałatki ten piękny i gładki - a ja je kocham miłością wielką (widać, co nie?!). O sałatkach i banalnym sekrecie ich tworzenia jeszcze się rozpiszę, jednak dzisiaj o czymś innym. Opowiem o grzankach.
Bruschetta.
Kup najlepsze pomidory jakie znajdziesz. Oczywiście w sezonie letnim możesz korzystać z darów natury jakie niesie ogródek babci lub kupić na prawdę smaczne pomodori w warzywniaku, ale niestety na chwilę obecną najlepiej jest kupić importowane z ciepłych krajów pomidorki koktajlowe np. cherry czy śliwkowe. Mają dużo więcej smaku, nawet trochę przypominają te wakacyjne, z warzywniaka. Poza tym potrzebujesz jeszcze świeżą bazylię i czosnek (najlepiej polski, ma mocniejszy smak od chińskiego). Pieprz i sól, oliwa z oliwek. Tego potrzebujesz, żeby zrobić cud - miód bruschettę.
Nie wyrzucaj czerstwego chleba, ale pokrój go i włóż na chwilę do piekarnika lub tak jak ja - połóż na patelni grillowej. Ma się mocno przypiec, ma być twardy, że hej! W tym czasie umyte pomidory pokrój (u mnie koktajlowe poszły na 2 lub 4 części), wyciśnij 1-2 ząbki czosnku, bazylię pokrój z grubsza (nie żałuj, weź nawet pół doniczki!), polej dobrą oliwą - nie kilka kropli tylko kilka łyżek, (po)sól i (po)pieprz. Dalej robię tak: wrzucam wszystko do jednej miski i ugniatam tłuczkiem do ziemniaków, powiedzmy około minuty.
Grzanki doszły - są twarde, że można człowieka zabić! Robisz taki myk: obierasz ząbek czosnku i nacierasz nim te suchary, póki jeszcze ciepłe. Łyżką nakładam to co tam wcześniej nagniotłam i wciskam (dosłownie) pomidory w chleb. Oliwa z sokiem z pomidorów i przyprawami przesiąka przez grzankę, ta jednak zostaje chrupiąca. Cieknie po palcach, po brodzie, pod nosem czujesz aromatyczną bazylię. Pisząc to ślina mi cieknie do pasa, choć godzinę temu wsunęłam kilka takich grzanek. Tak na prawdę trochę się rozpisałam, ale jest to fajna kolacja do przygotowania w 10 minut.
Ogólnie rzecz biorąc takie grzanki, czyli crostini podaje się z przeróżnymi dodatkami. Ja zwykle robię wyżej opisaną bruschettę, bo łączy w sobie słodycz pomidorów, ostrość czosnku i niezwykły aromat bazylii. Ostatnio jednak przyrządziłam delikatniejszą wersję, z cukinią.
Cukinię kroję w paski (właściwie to obieram ją w paski za pomocą obieraczki do warzyw - szybko, a paski są cieniutkie i równe), delikatnie (tym razem) skrapiam oliwą (nie chcę, żeby się smażyła, tylko żeby się nie przykleiła do patelni na amen). Lekko solę i pieprzę.
Grzanki robię jak wyżej, łącznie z natarciem ich czosnkiem. Nakładam sporą warstwę kanapkowego serka naturalnego, na to kilka plastrów cukinii. Kompletne przeciwieństwo bruschetty - te grzaneczki-kanapeczki są bardzo delikatne w smaku, kremowe, ale zapewniam, że baaardzo smaczne!
Warto dodać, że dobra bruschetta nie wyjdzie ze słabej jakości pomidorów, oliwy i z suszoną bazylią (czy tylko ja nie czuję w niej za grosz smaku?) lub co gorsza, czosnkiem granulowanym (nie rozumiem tego wymysłu).
Smacznego! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz