Dlaczego zaczęłam pisać bloga?
Któregoś dnia mojej ciąży odwiedziłam koleżankę, która wówczas miała syna mniej więcej dwuletniego. Nakręcała mi o jakichś blogach, blogerkach, które piszą o swoich dzieciach i fajnie je ubierają (wtedy chyba w polskiej blogosferze nie istniało jeszcze pojęcie "moda dziecięca"). Słuchałam tego z lekkim przymrużeniem oka, bo blog ogólnie kojarzył się z fotoblogiem, którego prowadziłam w liceum - dla jaj, jak wszyscy. No i to by było tyle ile wiedziałam wówczas w tym temacie. I nie wiem skąd mi się to wzięło. Gdzieś tam w reklamach trafiłam na Szafę Tosi, szukając opinii o wózku znalazłam Makóweczki, potem u Makówek weszłam na Minimaliv, do Mammamija za skarby nie pamiętam jak trafiłam, a jest to mój ulubiony blog jeśli chodzi o fotografię. A potem trafiłam do szpitala z Miłką chorą na zapalenie krtani, w szpitalu złapała rotawirusa i leżałyśmy tam 10 dni. Gdy moje biedne dziecko spało całymi dniami z gorączką i pod kroplówką ja sobie czytałam Blog. Pisz, kreuj, zarabiaj. Tomka Tomczyka vel Kominka vel Jason Hunt. Przekonał mnie. Wyszłyśmy ze szpitala i założyłam bloga. Było to około pół roku temu. Nazwa wyszła sama z siebie - przez to, że dla większości znajomych jestem Pauką (od Pauli, Pauliny) i przewrotnie do matki polki.
Na początku szło trochę opornie, trochę "bo kto to będzie czytać", trochę byłam nieśmiała. Chciałam poruszyć duży temat, ale trochę się bałam, może wstydziłam. Potem się rozkręciłam i tematy wychodziły same z siebie. Z kilku postów jestem na prawdę dumna i z całą pewnością będę je przytaczać za jakiś czas, bo będą nadal aktualne i wciąż chcę się pod nimi podpisywać. Są też takie, na które muszę patrzeć przez palce.
Chciałam pisać po to, żeby nie zapomnieć wielu rzeczy, które niesamowicie szybko nam uciekają. O uczuciach. Ale nie tylko. Chciałam zapisywać sobie praktyczne uwagi dotyczące dzieci, na przyszłość, żeby nie popełnić drugi raz tego samego błędu, żeby następnym razem kupić lepszy wózek, czy używać innych pieluch, po prostu. Notatnik.
Jednak prawda jest taka, że pisanie bloga nabiera prawdziwego sensu w momencie, kiedy ktoś chce go czytać. Kiedy pojawiają się komentarze pod postami. Kiedy widzę Wasze reakcje na Facebooku. Kiedy dostaję od Was te wszystkie prywatne wiadomości i maile.
TEN POST to jeden z tych, na które patrzę przez palce. Nie dlatego, że mi się nie podoba, że jest wulgarny, że pisałam go nabuzowana u szczytu gorszych dni, że wzbudził sporo kontrowersji. Nie dlatego, że padły pierwsze hejty... Dlatego, że obrazuje jeden dzień, który jest niczym w stosunku do całego życia. To tylko jakiś ułamek, o którym za tydzień czy dwa zapomnimy. O którym nie warto pamiętać. Te gorsze dni odchodzą w niepamięć jak tylko zobaczymy tego małego człowieka lecącego do nas z obślinionym buziakiem.
Mimo wszystko cieszę się, że go zamieściłam. Post ten osiągnął jak dla mnie fenomenalną ilość wyświetleń. W najśmielszych snach nie pomyślałabym, że napiszę coś, co zostanie odczytane 173.474 razy po 9 dniach od publikacji. To jest jakaś nierealna liczba dla mnie! I żeby była jasność - nie z powodu tej liczby tak się cieszę (choć pośrednio też), ale dlatego, że ten wpis przyciągnął jeszcze więcej Was - inteligentnych, zabawnych, zdystansowanych do siebie, macierzyństwa i świata czytelniczek! Czytelniczek z różnymi historiami, często bardzo ciężkimi! Mam nadzieję, że ze mną zostaniecie, a ja obiecuję szanować Wasz czas! Dziękuję Ci, że do mnie zaglądasz! :*