Instagram -->

czwartek, 29 stycznia 2015

Jak Szczerbatek mi o czymś przypomniał.



Właściwie miałam się nie zgodzić, już nawet zaczęłam odmawiać, bo nie mam czasu, bo mnie coś boli, bo zapomniałam jak to jest, bo coś-tam coś-tam i bla-bla-bla... ale jakoś mi się ciepło na sercu zrobiło jak pomyślałam jak to dziecko się ucieszy. A w sumie to dla mnie żaden wysiłek.


Kilka dni temu kumpel poprosił mnie o namalowanie w pokoju swojej kilkuletniej córki postaci z jej ulubionej bajki. I jak już wspominałam, chciałam się od tego wymigać, ale przypomniałam sobie tego słodkiego malucha, którego miałam okazję poznać i uległam namowom. 

Tak na prawdę to nic takiego. Dla wiecznej-ex-studentki ASP (nie wiem ile lat studiowałam, nie wiem ile razy byłam skreślana z listy studentów - prawdopodobnie raz na semestr, do obrony dyplomu nie doszło, gdyż akurat w tym terminie rodziłam...) to jest naprawdę banał: namalować zwierzaka na ścianie. Jednak wraz z urodzeniem Miłki macierzyństwo tak mnie pochłonęło, że nie potrafiłam znaleźć czasu na malowanie, a rozstawianie sztalugi wieczorem i cały bałagan z tym związany przerastał mnie, zmęczenie wzięło górę. Z kolei gdy zmęczenie było znacznie mniejsze to przestałam wierzyć w sens tego całego mojego malarstwa. Koledzy i koleżanki, z którymi zaczynałam na pierwszym roku nie dość, że już dawno zrobili magistra to jeszcze wielu z nich odnosi większe czy mniejsze sukcesy. Cieszę się, bo to świetni ludzie i bardzo im życzę powodzenia w szczególności, że polski rynek sztuki jest bardzo ciężkim tematem, nie mówiąc nawet "chlebem". Często z tego chleba nie ma. Tak czy siak zostałam w tyle. Można powiedzieć śmiało: w dupie. 

Cały czas obiecuję sobie, że dokończę dzieła i ukończę ten jeden zaległy semestr wraz z dyplomem. Na prawdę mam nadzieję, że w tym roku się uda!

Tymczasem namalowanie Szczerbatka przypomniało mi ile frajdy mi to sprawia. To jak z każdą pasją - można się odciąć zupełnie od świata i nie myśleć o niczym lub własnie przemyśleć wszystko. Myślę , że to jest trochę jak ze sportem, że przynosi nam zdrowie - przede wszystkim psychiczne (choć jak sięgnę pamięcią to w okresach kiedy malowałam najwięcej byłam też najchudsza... a może to przez brak kasy, która szła bardziej na farby niż na jedzenie? ;)). 

Tym postem chciałam się wszem i wobec pochwalić! Nie dlatego, że namalowałam smoka na ścianie, ale dlatego, że poczyniłam pierwszy krok do tego, aby wrócić do swojej pasji. A poza tym liczę na to, że wjedziecie mi na ambicję i będziecie cisnąć, żebym wyciągnęła płótna z piwnicy... ;)

PS. Wybaczcie dramatyczną jakość zdjęć.






10 komentarzy:

  1. Wyciągaj płótna,spinaj poślady i do dzieła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Też uwielbiam malować i to właśnie głównie w dziecięcych pokojach :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No i super! Nareszcie!! Dosyć tego "lenistwa" w domu, do roboty! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam o Tobie dzisiaj! Czy Ty jeszcze w jednym kawałku siedzisz na tym Lazurowym wybrzeżu? Czy może Lazurowe Wybrzeże ma już nowego szczęśliwego mieszkańca? ;)

      Usuń
    2. Dzięki! Jeszcze czekam i tracę powoli nadzieję, że się doczekam ;) W weekend będę chyba wspinaczkę alpejską uprawiać, żeby się rozdwoić ;)

      Usuń
  4. wyszło super! Także do roboty!! :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Szczerbatek pierwsza klasa! Piękny! Ja nadal namawiam Cię do jakiegoś wspólnego plastycznego wyzwania :) Nie mam co prawda takich umiejętności jak Ty, ale wiesz, można się wzajemnie pomotywować do malowania :) Ja u mojej córy wymalowałam słonia, nie wiem czy widziałaś o tu http://bauagany.blogspot.com/2014/10/dla-kogo-urzadzamy-pokoj-dzieciecy.html. Nie ta klasa co szczerbatek ale się bardzo starałam :)

    OdpowiedzUsuń