Instagram -->

poniedziałek, 23 lutego 2015

10 kg, które zmienia moje życie na lepsze.



Kilka lat temu miałam figurę modelki. Oczywiście zawsze wydawało mi się, że mogłabym zrzucić z 3-5 kg, jednak patrząc z perspktywy czasu widzę, że to nie mój brzuch był obrośnięty tłuszczem, ale chyba oczy (to znaczy wzrok - w sumie to tak, wzrok mam słaby). Szkoda, że musialam przytyć 10 kg, żeby to zrozumieć.

Życie studenckie, czyli obiad należący do rzadkości, cotygodniowe imprezy z przetańczonymi całymi nocami, kasa wydawana zamiast na porządne jedzenie to na fajki, papieroski z kawą zastępowały często przekąski, niekiedy jeden posiłek dzielony na 3 razem z koleżankami, do tego wszędzie pieszo. Takie oto czynniki sprawiały, że w pewnym momencie należałam do bardzo szczupłych osób.

Postanowiłam zmienić swoje życie. 

Rzuciłam palenie, a paliłam na prawdę dużo. Akurat wówczas pracowałam w restauracji, gdzie pracował też rewelacyjny cukiernik. Doskonale wiedział, że jestem łasuchem na jego wypieki i o 7 rano, kiedy rozpoczynałam pracę już na mnie czekały świeżutkie drożdżówki. Potem serniczek, potem coś tam innego. Same rozumiecie, że przybranie na wadze było tylko kwestią czasu. Bardzo niedługiego czasu. 

Rzuciłam alkohol. Przestał mi służyć, kac następnego dnia nie był już tylko kacem, a każdorazowo poważnym zatruciem z odwodnieniem organizmu. Zaczęłam pić słabszy alkohol baaardzo okazyjnie, jednak nawet małe ilości wina sprawiały, że następny dzień miałam z głowy. Stwierdziłam, że to bez sensu i od kilku miesięcy nie miałam alkoholu w ustach. Chodzę na imprezy od czasu do czasu, ale po prostu nie piję. Moi znajomi nie z tych, co pytają: ze mną się nie napijesz? Dodatkowo mam wsparcie w postaci Marcina, który jest abstynentem od dobrych kilku lat. Choć nie zarzekam się, że już nigdy nie wypiję drinka, to trzeźwość polecam - jest na prawdę fajna.

Urodziłam dziecko. Czy to wywróciło moje życie do góry nogami? Patrząc na to z perspektywy życia imprezowiczki, którą przestałam być już jakieś 1,5 roku wcześniej - nie. Zachodząc w ciążę już prowadziłam spokojniejsze życie, więc nie przeżyłam szoku pt. jak ja teraz zrezygnuję z życia towarzyskiego? 

Powyższe wydarzenia złożyły się na to, że te 10 kg pojawiło się i nie chciało samo odejść.

Im waga pokazywała więcej tym mniej było we mnie motywacji do ruszenia tyłka. Teraz już nie robiło mi różnicy 2 kg w tą, czy w tamtą. Przecież jak juz wezmę się za siebie to zrzucę wszystko. Problem w tym, że termin "zacznę ćwiczyć i przejdę na dietę" był bliżej nieokreslony. To za każdym razem było: wezmę się za siebie a nie wzięłam się za siebie. A stare, ulubione ciuchy wciąż czekają na lepsze dni. Czekają i się kurzą...

W końcu wzięłam się za siebie. 

Mój problem polega na tym, że ja lubię jeść. Lubię dobre jedzenie, lubię świeże warzywa, jednak nawet dobre jedzenie, nawet takie zdrowe i dobrze zbilansowane posiłki nie sprawią, że schudniesz, kiedy jesz podwójną porcję. A ja tak jadłam - nie znając umiaru. Kiedy mi coś smakowało, musiałam wziąć dokładeczkę. Dokładeczki są zdradliwe. I podjadanie biszkoptów z dzieckiem też. Dlatego postanowiłam zastosować jedyną słuszną dietę w moim przypadku - dieta MNIEJ ŻRYJ (i zamiast biszkoptów podjadaj jabłka).  

Zrezygnowałam ze słodyczy na codzień (choć moja silna wolna jest wystawiana na próbę przez nową kawiarnię, która serwuje prze-prze-przepyszne wypieki). Słodycze od święta, w niedzielę. Przez to, że nie jem ich z reguły w tygodniu to nie mam szalonych napadów na słodkie. W ogóle nie myślę o słodyczach w tygodniu. Cukier w postaci owoców i warzyw mi wystarcza, więc to żadne katusze. Poza tym jak już jem coś słodkiego to zadowalam się dużo miejszą ilością słodyczy o dużo mniejszej zawartości cukru.

Zaczęłam ćwiczyć. Na początku z Chodakowską, potem wzięłam się za bieganie i bardzo mi się spodobało, ale niestety silny, mroźny wiatr wywołuje u mnie w moment zapalenie zatok (mimo czapki). Na czas zimy odłożyłam więc bieganie i wróciłam do ćwiczeń z Ewką. Co drugi dzień.

Co mnie motywuje?

To moje życie i mam je jedno. Chcę być zdrowa i aktywna. Chcę się wbić w sukienkę sprzed kilku lat. Chcę pokazać córce, że ruch jest fajny, aktywna mama to wesoła mama. To moja inwestycja na starość - nie chcę w wieku 60 lat zapaść się w fotel przed dennym serialem (wolę te ambitniejsze :P) z bólem wszystkiego i bez chęci do życia. Ruch i zdrowa dieta uwalniają od napięć. Nie chcę być spięta, chcę się cieszyć życiem i dawać tę radość bliskim.

Efekty.

Na razie jest to tylko - 3 kg. Dla mnie sukcesem jest to, że waga w ogóle ruszyła w dół, bo od ponad roku stała w miejscu. Teraz nie myślę, że muszę zrzucić 10 kg, tylko, że schudłam trzy, więc jak tak dalej pójdzie to następne trzy też zaraz znikną. I tak kolejne trzy. Małymi kroczkami dojdę do celu.

***
Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie jedna z Was, czytelniczek. Piękna dziewczyna (pozwoliłam sobie podglądnąć zdjęcie ;)), szczęśliwa mama i żona, a jedyne co jej przeszkadza to tusza. Kochana, trzymam kciuki, żebyś znalazła w sobie motywację i ruszyła tyłek razem ze mną!


*Zdjęcie ze strony pinterest.com





10 komentarzy:

  1. Powiem Ci (być może na pocieszenie i Cię zdemotywuję do ćwiczeń :0), że ja przy moich 34 latach i byciu po 1 porodzie mam tyle samo kilogramów co 10 lat temu, może nawet 1 mniej. Wymiary- patrząc na same cm też identyko. Ale... To chyba nie o to chodzi, bo pomimo tego, że niby wszystko jest tak samo, to jednak brzuch już nie ten (jest bardziej sflaczały, mniej jędrny), dupa też - kiedyś sterczała jak u pawiana, teraz wisi i pełno na niej cellulitu. Ogólnie całe ciało mam takie budyniowate, miękkie, rozlazłe, nie to co kiedyś - było twarde, jędrne, nic się nie trzęsło, nie rozlewało. To chyba wiek, niestety. Jedna lekarka mówiła mi, że ciało kobiety po 30 roku życia tak szybko się starzeje, że praktycznie z miesiąca na miesiąc widać "efekty". Ale ja to mam w sumie gdzieś, bardziej mnie boli, że dostałam się na dzienne studia (kolejne już, bo ukończyłam) i nie byłam w stanie przy dziecku dać z nimi rady. Przeżywam to strasznie, mam doła i czuję się taka nieogarnięta życiowo. Może od października...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jestem przekonana, że jakbyś zaczęła ćwiczyć intensywnie to wszystko wróciłoby na swoje miejsce, a może nawet wyżej niż w czasach studiów ;) ja w to głęboko wierzę, dlatego m. in. ruszyłam dupsko ;)

      Usuń
  2. Super! Trzymam kciuki za kontynuację i dalsze spadki. Ja też już WRESZCIE NARESZCIE biorę się za siebie. Do zgubienia mam baaardzo wiele. Ale się nie spinam, powoli, byle zdrowo. Zaraz odpalę sobie Mel B i dajemy (po 3 tygodniach już chyba można, jak myślisz?)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 tygodnie?!?! Najwyższa pora! Tyle się obijać?! DO ROBOTY! :P :D

      Usuń
    2. LOL ciekawe co na to mój doktor! Ale w ramach treningu dzisiaj dwugodzinny spacer z wózkiem pod mega mega górę. Wymiękam

      Usuń
    3. ja ruszyłam tyłek ponad rok po porodzei - czy mogę zwalić winę na cc? :P u mnie spacerki wyglądały tak, że jak dziecko usnęło to siadałam na ławce, a wózek bujałam nogą ;)

      Usuń
  3. Tylko 3 - kochana powinno tam być napisane AŻ 3 kg !
    Pięknie że tak wzięłaś się za siebie. ja na szczęście należę do tych co mogą jeść mnóstwo i nie przytyć. I te geny ..... kocham swoich przodków :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie przed zajściem w ciążę udało się w sumie dość łatwo zrzucić 5 kg - wystarczyła zdrowsza dieta, częstsze posiłki i więcej ruchu. Także trzymam kciuki za Ciebie - i za siebie tez, po po porodzie też się będę musiała wziąć za siebie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Już 3 kilo za Tobą, oby tak dalej! Trzymam kciuki, najtrudniej jest zacząć, teraz już pójdzie.

    OdpowiedzUsuń