Daleka jestem wklejania na facebooku cytatów z książek Paulo Coelho, jednak kiedy tak usiądę na krześle i ogarnę wzrokiem to całe moje królestwo, nachodzą mnie czasem iście filozoficzne przemyślenia.
Pytam sama siebie o sens...
Jaki jest sens sprzątania tych zabawek? Kiedy i tak za 15 minut wszystko zostanie wysypane na środek pokoju. Daj Boże, żeby udało mi się w tym czasie wyciągnąć odkurzacz i chociaż w miejscu głównego wysypu klamotów odkurzyć szybko.
Czy robienie porządków w szafie ma sens, kiedy córka moja w tym samym momencie robi porządek w komodach z bielizną sposobem "na pilota", czyli wywalamy wszystko z szuflad?
Czy robienie porządków w szafie ma sens, kiedy córka moja w tym samym momencie robi porządek w komodach z bielizną sposobem "na pilota", czyli wywalamy wszystko z szuflad?
Czy muszę słać łoże mając świadomość, że za godzinę, najdalej dwie wskoczy na nie krzycząc hopa hopa? Kołdra za minutę i tak leży zwinięta w kącie lub na podłodze.
Robię psik psik na lustro płynem do szyb. Dziecku wręczam dwa listki ręcznika papierowego, cieszy się, bo dostała zadanie dla dorosłych. Czyści, poleruje wręcz. Kątem oka zerkam, żeby wyczaić moment, w którym papierowy ręcznik zacznie lecieć w stronę ust w celu wyssania płynu.
Kiedy ja myję naczynia, ona siedzi ze mną w kuchni i je suche płatki kukurydziane, karmiąc psa i rozsypując przy tym połowę na podłogę. Potem idzie oblepione palce odbić na lustrze. Ja w jednym miejscu robię porządek na swój sposób, ona w drugim na swój.
Niech mnie tylko podkusi, żeby mopem podłogę przelecieć! Zaraz wyczai moment, kiedy się oddalę od wiadra i zacznie robić w nim myju myju. Pół biedy, jeśli woda jest jeszcze w miarę czysta, a ona postanawia umyć lalkę. Gorzej jak jest już przy końcówce sprzątania, woda czarna, a córka moja postanawia umyć sobie twarz.
Rozwieszam pranie, a kiedy pochylę się nad miską to połowa rzeczy dziwnym trafem zdążyła spaść z suszarki... No, krasnoludki!
Rozwieszam pranie, a kiedy pochylę się nad miską to połowa rzeczy dziwnym trafem zdążyła spaść z suszarki... No, krasnoludki!
No więc... Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam.
Taa, jasne! Usiadłam na krześle, ogarnęłam wzrokiem całe to moje królestwo, wykonałam kilka czynności sprzątających, mających na celu nieprzyklejenie się do podłogi i poszłam bawić się z dzieckiem. A kiedy poszła na drzemkę zrobiłam sobie herbatę i zaczęłam pisać post.
Mogłabym oczywiście włączyć na czas sprzątania dziecku jakieś bajki na YT i przelecieć cały dom być może nawet na błysk, jednak kiedy widzę te jej piękne oczęta zapatrzone ślepo w ekran monitora, usta poruszające się wraz z piosenką, uszy, które nie słyszą nic poza dialogiem świnki Peppy ze swoim bratem Dżordżem... kiedy tak widzę jak z minuty na minutę coraz bardziej się wkręca w świat kreskówek, ogarnia mnie lekkie przerażenie i rodzi się we mnie bunt.
Moja córka jeszcze nie potrafi się sobą zabawić na tyle długo i na tyle bezpiecznie, żebym była w stanie zrobić błysk w mieszkaniu. Pal licho bałagan w szafie, pal licho graty na balkonie, pal licho niepościelone łóżko. Nie chcę być perfekcyjną panią domu jeśli ceną ma być dziecko zapatrzone w ekran tv. Zamiast sesji z Peppą wolę potarzać się razem z nią w pościeli. ;)
PS: Fotografia nie prezentuje nam rzeki Piedry, gdyż niestety nie byłam w Hiszpanii (jeszcze), a już na pewno nie było mi dane tam płakać. Nie chcąc jednak podkradać zdjęć z neta na powyższym widzimy poczciwą Oławkę - nad tą rzeką zdarzyło mi się robić wiele rzeczy: wagarować, jeść, tańczyć, palić, pić i płakać też.