Instagram -->

piątek, 4 września 2015

Jakoś to nie jakość.


Bo przecież:


"JA w dzieciństwie jadłem codziennie górę słodyczy i chipsów i jakoś żyję."

"Ja w dzieciństwie nieraz upadłem z dużej wysokości i jakoś żyję."

"Ja to w dzieciństwie dostałam nieraz w dupę i jakoś nic mi nie było."

"Ja nie pamiętam, żeby mama kupowała eko-sreko warzywka i jakoś nie chorowałam."

"Ja w dzieciństwie chodziłem w za ciasnych butach po kuzynostwie i jakoś nie mam problemu z nogami."

"Ja nieraz jadłem jedzenie brudnymi rękami i jakoś żyję."

"Ja z kolegami w dzieciństwie latałem po opuszczonej budowie i jakoś nic nam się nie stało."

"Ja w dzieciństwie jadłem codziennie parówki na śniadanie i jakoś żyję."


A ja jednak znam parę osób, które z powodu złej diety mają problemy w życiu i ze zdrowiem. Mam znajomych, którzy w dzieciństwie chodzili z ręką w gipsie (niektórzy więcej niż raz). Znam osoby, które przez dyscyplinę zaprowadzaną w domu skórzanym pasem mają problemy z życiem osobistym jako dorośli ludzie. Twoja mama nie kupowała eko-sreko żywności, dlatego, że generalnie produkty spożywcze były lepszej jakości i nie było takiej potrzeby. Znam osoby, które przez niewygodne buty nabawiły się haluksów. Jadłeś brudnymi rękami? A nie miałeś czasem owsików? To dobrze, że nic Ci się nie stało, kiedy biegałeś po opuszczonej budowie, miałeś szczęście, ponieważ na przykład mojego kolegę przygniotła betonowa płyta i cudem uszedł z życiem. Jasne, że da się wyżyć jedząc codziennie parówki, czy ktoś to w ogóle podważa?

Tylko, że JAKOŚ to nie JAKOŚĆ. 

Ja nie chcę trzymać dziecka pod kloszem. Moja córka biega, brudzi się, je różne rzeczy, upada, ma siniaki, zdarte kolana (a ostatnio nawet pół twarzy). Nie latam za nią z mokrą chusteczką i nie wołam non stop "tak nie rób, tak nie wolno". 

Nie chcę jednak, żeby moje dziecko wychowywało sie JAKOŚ. 

Dlatego pewne rzeczy są dla mnie ważne i tak naprawdę, poza podstawowym pojęciem bezpieczeństwa ograniczają się do dwóch zagadnień: w miarę dobrej diety i edukacji. Zwracam więc uwagę na to, co moja córka je, czytam etykiety, wybieram produkty z lepszym składem, ograniczam cukier (przy czym sama też nie objadam się słodyczami). Edukuję moje dziecko, o ile oczywiście zabawę i rozmowy z dwulatkiem można nazwać edukacją. Nie robię jej wykładów, tylko przy okazji mówię co jest fajne, co niefajne: że wyrzucanie śmieci do kubła jest OK, a na podłogę jest bardzo NIE-OK. Mówię do niej przez "proszę, dziękuję, przepraszam", zwracam uwagę, kiedy robi coś nie tak, chwalę kiedy zrobi coś dobrze. 

Nie chcę więc słyszeć, że zabieram dziecku dzieciństwo, bo ograniczam jej ilość zjadanych parówek, albo, że nie je codziennie cukierków. Nie chcę słyszeć, że Ty jakoś jadłeś/aś czekoladę od świtu do nocy i JAKOŚ żyjesz. Dopóki mam na to wpływ, nie chcę, żeby moje dziecko żyło JAKOŚ. Kapito, "kulde mać"? ;)

Jeśli na Ciebie też działają drażniąco takie uwagi, udostępnij, proszę! :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz