Instagram -->

sobota, 17 października 2015

Czy małe dziecko powinno mieć wybór?


Moja ponaddwuletnia córka przechodzi teraz fantastyczny okres testowania swoich rodziców na wszelkie możliwe sposoby. Bada granice, nasze bębenki w uszach, wytrzymałość psychiczną i fizyczną, naszą asertywność. Generalnie jest rządna władzy, nie wiedząc oczywiście z tym to się do końca wiąże.

Wypadałoby pić melisę litrami, codziennie jesteśmy niebywale zaskoczeni tym, ile cierpliwości potrafimy w sobie naprodukować. Brawo my!

Rozmawiamy, tłumaczymy, idziemy na kompromis, czasem odmawiamy, czasem się zgadzamy, ale rzeczą, która najlepiej u nas działa jest zaserwowanie dziecku, w miarę możliwości, jakiegoś wyboru. 

Na przykład:

Jedzenie.

Jeszcze rok temu Miłka pochlonęłaby wszystko, co jej dałam na talerzu. Owoce i warzywa surowe, gotowane, grillowane, brudne czy czyste - było jej bez różnicy! Łaknęła nowych smaków i pochłaniała wszystko w dużych ilościach. Dzisiaj... no, dzisiaj niekoniecznie. Buraczki to nie, ziemniaki to tylko w zupie, ale fasolkę z zupy wyciąga palcami, kapustę kiszoną owszem, ale tylko bardzo kwaśną, bo jak jest mało kwaśna i sucha to też niekoniecznie, mięso nie każde, banan - oczywiście, ale tylko dwa kęsy... Coś, co niezbyt wygląda to już też nie bardzo... No cóż, dorasta nam córka, gust jej się kształtuje, staje się bardziej wybredna, a poza tym poznała smak słodyczy (który jeszcze rok temu był jej znany jedynie z owoców i ciasta od święta). Dzisiaj moja córka mogłaby jeść suchą bułę, przegryzaną słodkim jogurcikiem, popijaną soczkiem. Danie jej możliwości wyboru między warzywami, surówkami, surowymi owocami lub pod postacią koktajlu znacznie ratuje sytuację, dzięki temu Miłka nie spożywa jedynie makaronu z chlebem. 

Wyjście z domu.

Miłka coraz częściej nie ma ochoty siedzieć w wózku i po jakimś czasie zaczyna fiksować. O ile idziemy parkiem lub ulicą o niewielkim natężeniu ruchu, wyciągam ją z wózka, żeby sobie mogła pobiegać. Problem pojawia się, kiedy ona bardzo chce iść na nogach, a idę z nią sama główną, ruchliwą drogą. Boję się trochę, że strzeli jej do głowy wyskoczyć na jezdnię, więc daję jej wybór: może iść na nóżkach, ale musi mnie trzymać za rękę. Jeśli będzie mi uciekać to wchodzi z powrotem do wózka. Mała wie już o co chodzi, a na hasło "jedzie auto" zazwyczaj od razu szuka mojej ręki, nawet jeśli idziemy mało ruchliwą drogą.

Ubieranie się.

Prawda jest taka, że Miła nigdy nie lubiła się ubierać. Od maleńkości wierzgała i marudziła przy ubieraniu, choć staraliśmy się to robić szybko i bezboleśnie, ubierając ją przede wszystkim praktycznie. Kiedy skończyła 15, góra 16 miesięcy doszedł nam problem z doborem odzieży, ponieważ nasza królewna nie wszystko chce na siebie włożyć. Moje propozycje niekoniecznie idą w parze z jej zmysłem estetycznym, co okazuje mi krzykiem, złością i lamentem (#$%#@#%$^!!!!!). Wówczas daję jej wybór na zasadzie: podkoszulki - którą wybierasz?, bluzki z długim rękawem - którą wybierasz?, czapki - którą wybierasz?. Często gęsto wygląda jak cyrk obwoźny, ale o ile ilość warstw się zgadza, a stopień ciepła jest adekwatny do warunków atmosferycznych, to mnie to nie przeszkadza. 

Odpowiadając na pytanie zamieszone w tytule, uważam, że dawanie dwulatkowi możliwości (ograniczonego) wyboru może uratować nas z niejednej opresji. Poza tym wydaje mi się, że jest to duży krok ku samodzielności malucha. Myslę, że w ten sposób pokazujemy mu, że jest ważny i że jego zdanie się liczy.

A jak jest u Ciebie? Dajesz wybór swojemu dziecku, czy może masz superposłusznego dwu- lub trzylatka, który nie robi nigdy cyrków, zawsze wie, jak sie zachować, nie krzyczy, nie wymusza i nie płacze (podpuszczam Cię, jeśli masz takie dziecko to ja wcale nie chcę o tym wiedzieć :P)? To jak jest, hęęęę? ;)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz