Po urodzeniu dziecka widzę tylko kobiety (i ku mojej uciesze coraz więcej mężczyzn) z wózkami. Mam wrażenie, że wszystkie moje znajome rodzą lub już mają dzieci, albo razem ze swoimi partnerami się o nie starają. Oczywiście to nie jest tak, że parę lat temu kobiety nie rodziły, tylko dlatego, że wtedy tego nie zauważałam. I teraz JA weszłam w wiek, kiedy pary decydują się na dzieci i po prostu teraz już tak będzie. Ciągle nie dochodzi do mnie, że to już t e n wiek! Za każdym razem, kiedy dowiem się, że któraś z dziewczyn jest w ciąży myślę: "jak to? już? nie za szybko?". A potem JEB! Tak, to już ten czas. Ludzie chcą mieć dzieci, pary się o nie starają, kobiety rodzą. Oczywiście nie wszystkie, nie każdy musi je chcieć, nie każdy musi je lubić, choć twierdzenie "wolę swojego psa, dzieci śmierdzą" brzmi dla mnie zupełnie tak samo jak "nie można nie chcieć dzieci, każda kobieta powinna urodzić dziecko, żeby czuć się spełnioną". Śmieszy mnie to i napawa lekkim politowaniem.
Ja od zawsze wiedziałam, że chcę mieć dzieci, że o ile zdrowie mi pozwoli urodzę nie jedno, ale może dwójkę, trójkę, albo (o ile finanse i warunki mieszkalne pozwolą) nawet więcej. Zawsze dzieci lubiłam, dzieci lubiły mnie. Nie to, że marzyłam, żeby zostać przedszkolanką, nie to, że podchodziłam do kobiet w ciąży i przytulałam się do ich brzuchów i nie to, że wyciągałam koleżankom dzieci z wózków. Ba! Nawet w rodzinie nie miałam dużego kontaktu z dziećmi, bo te się rodzą jakoś z dala od mojego miasta (rodzinę mam w rozjazdach). Po prostu lubię je. Za swoją prostolinijność i szczerość. Dobrze się dogadujemy.
Kiedy okazało się, że jestem w ciąży przez pierwszy tydzień przeszłam prawdziwe piekło w głowie. Setki myśli dobrych i złych przeplatających się na zmianę ze sobą, uderzenia gorąca, wirowanie w głowie, serce wali jak oszalałe. Przez około tydzień chodziłam na granicy omdlenia. Tak strasznie się bałam, tak bardzo zakręcił mój świat, tyle zmian, nieodwracalnych. Mama mnie nie uratuje, nikt mnie nie uratuje. To koniec. Nie wiem co by było, gdyby nie Marcin, który skakał z radości i jak już tylko powiedziałam, że może - puścił po rodzinie i znajomych tego newsa krzycząc, że będzie miał potomka! I cały czas mnie, nieprzytomną od emocji ściągał na ziemię mówiąc: "będzie super, przecież chcieliśmy tego, będziemy tworzyć rodzinę, przecież będzie super!".
No jasne, że chcieliśmy! Ale czemu tak szybko?! To już?! Jak to możliwe?! Skończyło się! Skończyła się wolność, imprezy, lenistwo, siedzenie do późna, a potem gnicie w łóżku pół dnia. Szkoła, malowanie... Koniec. Zaczyna się odpowiedzialność i ograniczenia, stały stres i natrętne myśli o jednym - o dziecku. Pieluchy, pranie, sprzątanie, gotowanie, jeszcze raz pieluchy. Nie ma czegoś takiego jak: "nie chce mi się!". Jak dziecko narobi w pieluchę to nie zostawisz go na pół dnia w gównie dlatego, że Ci się akurat nie chciało. No chyba, że zalatuje od Ciebie patologią (nie bierz tego do siebie, wątpię, żeby matki, które nie zmieniają pieluch dzieciom zaglądały na blogi parentingowe ;) ).
Ale czy na prawdę koniec? Myśląc w ten sposób nie pozostaje nic poza strzeleniem sobie w łeb. Nie chodzi mi o to, żeby zmienić swoje myślenie z pesymistycznego, na pozytywne, optymistyczne (choć w konsekwencji było by dobrze). Ale ja na prawdę tak nie uważam. Nie uważam, że dziecko mnie ogranicza, nie uważam, że pożegnałam się z dotychczasowym życiem raz na zawsze. Może wynika to z życia jakie prowadziłam przed ciążą. Nie było to życie szalone, nadzwyczaj spontaniczne, nie latałam po całym świecie, nie jeździłam na Erasmusy, nie kąpałam się w piwie (?), nie eksperymentowałam z ćpaniem i nie jeździłam po festiwalach. (Teraz wyszło, jak nudne życie prowadziłam :P) Ok, był czas, kiedy byłam imprezowiczką nr 1 (komplement to czy nie...). Jasne, że lubiłam się napić, pobawić, czasem do białego rana. Poznałam przy tym masę ludzi. Życie towarzyskie (studia na ASP jak najbardziej do niego zaliczam) zajmowało mi większość mojego czasu. Spontanicznie bywało, chociaż nie było non stop. Jedyne o co musiałam się martwić to była Renata - mój pies. Mieszkałam sama, nikt mi kazań nie prawił. Ale czas, kiedy się uspokoiłam przyszedł jeszcze przed moim zajściem w ciążę. Zamiast całonocnych imprez wolałam film w domu. Zamiast masy ludzi, z którymi zamieniłam w ciągu nocy średnio po pół zdania wolałam kilku dobrych znajomych, garstkę zaufanych ludzi. Zamiast piwa w parku wolałam zrobić babski wieczór. Alkohol bardziej mi szkodził niż rozluźniał. Rzuciłam palenie, bo wkurzał mnie mój kaszel, smród i ta kupa kasy, którą przeznaczałam na fajki. Możecie powiedzieć, że się zestarzałam, ale mi się wydaje, że po prostu dojrzałam.
I tak sobie myślę, że dziecko mnie nie ogranicza. Wręcz przeciwnie. Czuję w sobie moc! Z dzieckiem chce mi się więcej. Chce mi się pokazywać jej świat. Chce mi się dla niej starać, pokazać jej, że można więcej! Chcę, żeby jak najwięcej nauczyła się nie z książek, tylko doświadczając. Chce mi się z nią jechać do lasu na spacer, chociaż nigdy nie przepadałam za tym. Chce mi się z nią jeździć, choć każda taka podróż za każdym razem jest "wyprawą za morze". Nie mogę się doczekać kiedy postawię dwie sztalugi - małą obok dużej i będziemy używając tej samej palety malować obrazy! Zakupy dla córki sprawiają mi tyle samo przyjemności (albo i więcej), co kupowanie sobie - chociaż wiem, że tę rzecz ponosi dużo krócej ode mnie to nie mam wyrzutów sumienia, kiedy mam na nią przeznaczyć więcej kasy. Nie czuję się źle, że nie chodzę na wszystkie imprezy, na których bym chciała być. Czuję się świetnie planując nasze wspólne imprezy! W przyszłym roku odwiedzimy Slot Art - to pewniak! Ograniczenia to kwestia gadżetów: wózka, chusty lub dobrego nosidła, kubka niekapka, wygodnej torby, fotelika samochodowego i innych "przyborów", które ułatwią Ci transport i zaspokojenie potrzeb dziecka. Reszta pozostaje w sferze twojej wyobraźni.
Jedyne do czego chciałabym powrócić to szkoła, którą bym skończyła, gdyby nie fakt, że sesję miałam w zapowiedzianym przez lekarza terminie porodu, a obronę pracy licencjackiej w dniu faktycznego porodu. Ale wiem, że jeśli tylko zechcą mnie z powrotem to się obronię. Może malując z Miłką?
A jak u Was? Czy obawiacie się (przyszłe mamy) lub obawiałyście się (już mamy), że dziecko wykluczy z Waszego życia jakąś jego część, którą kochacie?
Jedyne do czego chciałabym powrócić to szkoła, którą bym skończyła, gdyby nie fakt, że sesję miałam w zapowiedzianym przez lekarza terminie porodu, a obronę pracy licencjackiej w dniu faktycznego porodu. Ale wiem, że jeśli tylko zechcą mnie z powrotem to się obronię. Może malując z Miłką?
A jak u Was? Czy obawiacie się (przyszłe mamy) lub obawiałyście się (już mamy), że dziecko wykluczy z Waszego życia jakąś jego część, którą kochacie?
Moja Mała już ze mną maluje :) Kupiłam jej farby do malowania i palcami i bawimy się w najlepsze :)
OdpowiedzUsuń