Instagram -->

wtorek, 20 października 2015

Byłam zwolenniczą aborcji.


Jako nastoletnia dziewczyna twierdziłam, że jakbym zaszła wówczas w ciążę, to raczej chciałabym ją usunąć.

Paraliżująca była dla mnie myśl, że mogłabym wtedy urodzić. Potwornie współczułam dziewczynom, które jeszcze przed dwudziestką "wpadały". Mnie na samą myśl ściskało w żołądku. Równało się to dla mnie z nieukończeniem szkoły i generalnie, paradoksalnie "skończeniem życia". Wydawało mi się, że kompletnie nic nie mogłabym dziecku zaoferować, że byłoby nieszczęśliwe ze mną, że w ogóle wszyscy moi bliscy byliby nieszczęśliwi.

Wiem, to straszne i czy rzeczywiście bym tak uczyniła, gdybym wtedy zaszła w ciążę to bardzo wątpliwa kwestia, na szczęście można tylko gdybać. Dziecko w moim życiu pojawiło sie dużo później i takie myśli były mi już obce.

Czy dzisiaj jestem zwolenniczką aborcji?

Nie, nie jestem. 

Daleka jestem jednak od oceniania tych kobiet, które się na nią, z różnych względów zdecydowały. Próbuję sobie uzmysłowić jak ciężka to musiała być decyzja i jak traumatyczne przeżycie. 

Jeśli dzisiaj przyszłaby do mnie koleżanka załamana tym, że jest w ciąży i przyznałaby, że rozważa usunięcie dziecka, odradzałabym jej to. Próbowałabym ją przekonać, żeby tego nie robiła. Po pierwsze dlatego, że wiem, ile szczęścia może przynieść nam dziecko (ale umówmy się - o tym  tak naprawdę można się przekonać dopiero zostając rodzicem). Jeśli byłaby święcie przekonana, że ona się na matkę nie nadaje (choć tu też próbowałabym ją przekonać, że duża część wspaniałych mam, przed urodzeniem dziecka, "się nie nadawała"), namawiałabym ją do tego, żeby urodziła, ale dziecko oddała do adopcji. Jest przecież wiele par, które cierpią z powodu bezpłodności i marzą o takim noworodku. Tyle par, które zapewniłyby najwspanialsze warunki do rozwoju, a przede wszystkim niekończącą się miłość. 

Nie jestem zwolenniczką aborcji, ale absolutnie nie przemawiają do mnie jakiekolwiek nagonki na dziewczyny, które się na nią zdecydowały. Odruchowo ich bronię. To jest ich sprawa, ich sumienie, ich moralność i koniec. Nic nikomu do tego. A już wystawy antyaborcyjne, które można było "podziwiać" kilka miesięcy temu na terenach różnych parafii to, jak dla mnie, skandal i prowokowanie agresji (i jeden z powodów, dla których kościół mnie od siebie odsuwa, ale o tym kiedy indziej może).

Nie jestem zwolenniczką aborcji. Jestem zwolenniczką edukacji seksualnej dzieci w szkołach (opartej na nauce, a nie na wierze), edukowania rodziców o edukacji seksualnej (żeby potrafili rozmawiać o seksie ze swoimi dziećmi), łatwo dostępnej antykoncepcji, np. automatów z prezerwatywami (w moim mieście chyba nie ma ani jednego) i pozytywnej propagandy. A poza tym dziecko to nie koniec świata, o czym świadczą liczne przykłady świetnych, spełniających się na różnych płaszczyznach mam, które swoje pierwsze dziecko urodziły mając lat naście!


________________________________________________________________________________
W komentarzach na fb wyszło pewne niedopowiedzenie z mojej strony, więc objaśniam:

W życiu cenię sobie wolny wybór. Moja moralność dzisiaj buntuje się przeciwko usuwaniu nienardzonych dzieci, sama bym sobie tego nie zrobiła, odciągałabym od tego koleżanki. Jednak uważam, że powinnyśmy mieć w Polsce możliwość wyboru, dlatego tak, jestem za legalizacją aborcji, ale nie jestem za tym, żeby jej dokonywać. Trochę skomplikowane to moje myślenie, ale mam nadzieję, że tym razem wyraziłam się jasno. Wolny wybór przede wszystkim. :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz